01/09/2009

"Ta ostatnia niedziela...

...dzisiaj się rozstaniemy,
dzisiaj się rozejdziemy
na wieczny czas.
Ta ostatnia niedziela,
więc nie żałuj jej dla mnie,
spojrzyj czule dziś na mnie
ostatni raz."

Tak śpiewał dobre 70 lat temu Mieczysław Fogg. Dziś jego kompozycje są przypominane, odświeżane i reinterpretowane, np przez Sony BMG, które wydało płytę Cafe Fogg, czy DJ Twistera, który zremiksował "A ja sobie gram na gramofonie".
Sam Fogg, zanim rozpoczął karierę artystyczną, pracował jako... kasjer PKP. Pozostawił po sobie ponad 2000 piosenek. Podczas II wojny światowej o mały włos nie został zastrzelony przez gestapowca, któremu nie spodobały się krzepiące Polaków utwory wykonywane przez niego w warszawskiej Bodo Cafe. Po wojnie Fogg otworzył własną kawiarnię, gdzie dawał recitale. Usłyszeć było go można także w Austrii (powojenne tournee w 1947 roku) oraz w USA (1957 rok).





Fogg miał bardzo interesujący życiorys, z którym można zapoznać się bliżej tutaj. Wiąże się z nim kawał historii przez wielkie "H".

W "tą ostatnią niedzielę" sierpnia 2009 w Barbakanie odbyła się impreza organizowana przez Muzeum Historyczne Miasta Kraków. Wydarzenie to miało za zadanie promować powstające w Fabryce Schindlera muzeum wojennych losów Krakowa.
Można było obejrzeć przedwojenne zdjęcia Krakowa - mieszkańców, miejsc i budynków sprzed 70 lat, i tym samym porównać teraźniejszość z przeszłością. Były części Krakowa, które nie zmieniły się prawie wcale (okolice Pałacu Prasy i Poczty Głównej), i były też takie, których nie potrafiłam rozpoznać (skrzyżowanie ul. Lubicz z Potockiego, obecnie Westerplatte).
Co pół godziny konferansjerzy czytali autentyczne wiadomości i ogłoszenia (w tym również matrymonialne!) z lat 30. Między kolejnymi "wejściami" wiadomości posłuchać można było muzyki z tamtych lat. Wszystkim miłośnikom takiej muzyki chciałabym polecić przy okazji pewne całodobowe radio internetowe, które "specjalizuje się" w takich właśnie klimatach.
Do sedna: jednym z punktów programu imprezy był pokaz fryzur salonu L'Oreal a także pokaz mody inspirowanej latami międzywojnia, wg duetu Zemełka & Pirowska. Sukienki na wieszakach można zobaczyć tutaj. Zamieszczam kilka zdjęć z całego wydarzenia.

Hania, spotkana na imprezie. Więcej wystylizowanych na te lata ludzi nie było, a szkoda, bo liczyłam na to.



Fryzjerki podczas pracy:











Kilka zdjęć z pokazu mody:















A jeśli chodzi o wrażenia własne, czysto subiektywne: udało mi się wyłapać kilka błędów, jeśli chodzi o merytoryczną stronę tego, co usłyszałam od (fatalnie ubranej, jak na tą imprezę i w ogóle) konferansjerki. Głównie na temat mody lat 30. Np to, że jakoby w latach 30. modne były luźne sukienki z obniżoną talią - zawsze byłam przekonana, że w latach 30. z workowatych sukienek zaczęły wyłaniać się kobiece kształty, że chłopczyce były już wtedy w odwrocie - bardziej chodziło o zabawę męskim wizerunkiem spod znaku Marleny Dietrich, o błysk, glamour. Poza tym, błąd podstawowy, jeśli chodzi o fryzury - fryzura szatynki jest typowo secesyjna, suknia też zahacza o secesję - a przecież od secesji do lat 30. upłynął szmat czasu...
A propos stroju pani konferansjerki - organizatorzy mogli "zaszaleć" i poprosić obsługę o w miarę jednolity ubiór w stylu lat międzywojennych... Zabrakło mi szczegółów, pasujących detali i chociażby kawiarnianych stolików (były stoły w stylu zakopiańskim), ale może wymagam za dużo i mam fioła na punkcie detali oraz tamtych czasów. Szkoda też, że w kawiarni można było zamówić coca colę w plastikowym kubku zamiast kawy czy herbaty w porcelanie ;-)
Możliwe jednak, że na wieczornym dansingu zaległości i błędy zostały naprawione ;-)
Szkoda, że o imprezie poinformowani zostali głównie turyści i przypadkowi spacerowicze - liczyłam bardzo na stylizacje spod znaku Hani... głównie dlatego tam się pojawiłam... i się przeliczyłam. Być może innym razem, albo na innej imprezie w stylu międzywojnia.