29/01/2010

Kawałek Ameryki w Skawinie

W tym tygodniu wybrałam się na wycieczkę poza Kraków, do Skawiny. Z inicjatywy Rafała Zieglera – podróżnika, pasjonata teatru i bonsai, powstał tam pierwszy małopolski vintage shop.

Skąd wziął się pomysł na RaspberryBrick? Dlaczego akurat taka nazwa?

Pomysł powstał w czasie podróży do Szkocji, a potem na Islandię. Główną inspiracją był szkocki Armstrong i Rusty Zip, nasi „bracia”, i islandzki Sputnik.
Nazwa RaspberryBrick pochodzi od nazwisk twórców tego projektu – mojego i mojej przyjaciółki, Joanny Malinowskiej – to bezpośrednia zlepka tych nazwisk.



Co to za miejsca?

Wszystkie te miejsca są vintage shopami. Kiedy odkryłem Armstronga, nie było dnia, w którym bym go nie odwiedził. Sprzedaje się tam kilty, stare kostiumy z dawnych epok. Wygląda to jak rekwizytornia z jakiegoś magicznego teatru. Rusty Zip to jego młodsza filia, można tam kupić stare płaszcze, cylindry, kapelusze – wszystko w angielskim stylu. A sputnik w Reikjawiku to miejsce łączące vintage shop z second handem – sprzedaje ubrania mniej „radykalne”.

RaspberryBrick to nie tylko vintage shop, ale również studio tatuażu, czy szkoła Bonsai. Kim są ludzie, z którymi współpracujesz?

Wymyśliliśmy z Asią Malinowską, że chcemy w Skawinie zrobić coś, co pokaże, że sprzedaż odzieży używanej niekoniecznie musi polegać na grzebaniu w koszach, nie muszą to być zapyziałe miejsca z kubłami i paniami podążającymi za klientem – zobaczyliśmy, że w świecie odbywa się to w dużo lepszy sposób. Oprócz tego jest jeszcze mój brat, BinBoy, który tak jak ja jest podróżnikiem. Pomagał razem z Małą Mi (moją siostrą) przy wykończeniu sklepu – wszystko wymyślaliśmy sami, zajmujemy się z bratem również dekorowaniem wnętrz. Jest jeszcze Melissa Thurston, która dostarcza nam fanty ze Stanów Zjednoczonych. Bonsai to moja pasja – piszę na ten temat pracę inżynierską. Czasami organizuję tutaj warsztaty tworzenia Bonsai. Jesteśmy też rekwizytornią teatru Maska – teatr to moja inna wielka pasja. Staramy się pozyskiwać ubrania również z rekwizytorni niemieckich teatrów.



W wystroju łączycie elementy kultury amerykańskiej z polskim PRL-em, a większość ubrań znajduje się w starych szafach.

Stany Zjednoczone to dla mnie jak gdyby „inna planeta”, ma coś w sobie. Wykształca się zupełnie obok. Tam wszystko jest większe, wykonane z innych materiałów. Jestem zafascynowany amerykańską jakością i stylem. Łączę to elementami z PRL-u dla żartu – są pewne relikty epoki charakterystyczne dla tego czasu, ale nie ma zbyt wiele do zaczerpnięcia, jeśli chodzi o modę. Większość ubrań znajduje się w szafach. Obawiałem się na początku, że nie będzie to zbyt funkcjonalne, ale ma to jednak swoje zalety – otwarte szafy tworzą zamknięte „zaułki”, pomysł sprawdził się.



Czy w Skawinie coś się zmieniło, odkąd otworzyliście sklep? Czy odczuwacie tutaj brak takich miejsc, zazdrościcie Krakowowi?

To dość brutalne spotkanie z rzeczywistością. Przypuszczałem, że tak będzie, ale chciałem się o tym przekonać. Są jednak tacy, którzy są stałymi gośćmi, nie tylko w charakterze klientów – chodziło nam również o samą interakcję, stworzenie miejsca, w którym można odpocząć. RaspberryBrick bywa również galerią sztuki, czasem gramy spektakle. Ale i tak Skawina jest zbyt zamknięta, oczekuje czegoś innego.

Czego chce Skawina?


Prostych, znanych schematów. Skawina chce wiedzieć, co tu się dzieje, ale nie chce oglądać nowych rzeczy, nowości. Ludzie chodzą dookoła sklepu i jest to dla nich w dalszym ciągu tajemnicze miejsce – mimo, że od otwarcia w październiku minęło już dużo czasu. To bardzo boli, bo Skawina jest nudnym miastem pod wieloma względami, mam wrażenie, że jest miastem-sypialnią dla tych, którzy pracują i spędzają większość czasu w Krakowie.



Jesteś rozczarowany?

Głównym założeniem marketingowym RaspberryBrick było zszokować i zadać zagadkę – co to jest? Dlaczego RaspberryBrick? Nie zakładaliśmy tego sklepu dla pieniędzy. Początkowo nie było żadnego informacyjnego szyldu, który mówiłby coś więcej. Nie wyobrażam sobie, żeby w Skawinie powstało coś takiego i żebym tam nie wpadł. Poszedłbym tam pierwszego dnia i obwąchał od stóp do głów. Udało mi się jednak zrealizować wszystko, co sobie założyłem, a nawet więcej, więc ciężko o rozczarowanie.

Tak, ale oprócz kiltów, czy butów kowbojskich można znaleźć tutaj sporo „normalnych” bluzek, dżinsów.

Możemy pielęgnować pewną ideę, ale nie możemy do tego ciągle dokładać pieniędzy, stąd trochę „normalnych” rzeczy. Staramy się jednak wyszukiwać ubrania dobrej jakości i markowe, ciężko dostępne – np płaszcze Burberry, kilty, bluzy Abercrombie and Fitch, kowbojki Johnny’ego Lamy, można też dostać prawdziwy kowbojski płaszcz.



Jak wygląda specyfika waszego sklepu? Na jakich zasadach działacie? Każdy związany z wami poszukiwacz ciuchów ma tutaj swoją szafę, w której wystawia na sprzedaż swoje ubrania i dodatki?

Głównymi łowcami jest nasza trójka – ja, mój brat i siostra. Współpracują z nami ludzie, którzy dostarczają ubrań z zagranicy, a także tacy, którzy chcą wystawić coś na zasadach komisu. A co do kryteriów - przestałem faworyzować swój styl, bo jest on bardzo specyficzny, nierzadko odbiegający od tego, czego inni by sobie życzyli. Z uwagi na swoją na swoją pasję lubię elementy kostiumowe. Jestem pierwszym gościem w Skawinie, który nosi szkocką kieckę.

Czy planujecie w związku z tym wszystkim, co powiedziałeś na temat Skawiny, zmianę założeń, profilu sklepu?


RaspberryBrick jest i pozostanie pewną ideą, która ma wyższe cele, mamy nadzieję, że uda nam się przyciągnąć ludzi nią zainteresowanych. Prędzej byśmy to miejsce podpalili, niż zrobili z niego zwykły ciucholand.

24/01/2010

Sukienki które mówią

- Wydaje mi się, że pragnienie piękna naprawdę istnieje, tylko przestrzeń XXI wieku czyni nas wobec tego pragnienia nieco nieśmiałym. Tak usprawiedliwiam brak pietyzmu przy wyborze ubrań, wizyty w sklepach sieciowych, zgodę na bylejakość w ubiorze i samopoczuciu - mówi Joanna Hawrot, projektantka i właścicielka butiku i atelier Nabu.

Skończyłaś prawo na KUL-u. Skąd przyszło zainteresowanie modą? Moda i prawo to dwa różne światy, zajęcia z różnych bajek.

Właściwie prawo nigdy nie zajmowało moich myśli. Musiałam się z nim dzielić jedynie swoim czasem. Studia były bardzo ważnym okresem w moim życiu. Znalazłam się w sytuacji absolutnie dla mnie niekomfortowej. Bardzo szybko zrozumiałam, że ten kierunek studiów stanie się klatką i w rzeczywistości tak się stało. Dzięki temu rozpoczął się intensywny proces budowania siebie poza nią, szukania kreatywnej przestrzeni do bycia i myślenia.

Zawsze miałaś niespokojną duszę artystki czy wszystko przyszło do ciebie dopiero w pewnym momencie?


- Myślę, że tak ukształtowała się moja natura, zawsze byłam ogromną fascynatką myśli humanistycznej - słowa i obrazu.



Wpłynęło to i wpływa na twoje obecne projekty?

- Jak najbardziej. Moim zadaniem jest nie zgubić tego, co mnie prowadzi.

Kiedy zaczęłaś projektować?

- Pierwszy projekt powstał na drugim roku studiów - w 2006 roku. Był to płaszczyk z granatowego sztruksu, w stylu napoleońskim. Wzbudzał we mnie piękne uczucia.

Jak mogłabyś scharakteryzować twoje projekty, czy jest jakiś mianownik wspólny? Co je łączy?


- Od początku było tak, że widziałam swoje rzeczy w określonej stylistyce. II połowa XIX w. i początek XX w. Dla mnie to czas gdy w modzie dzieje się najpiękniej. Gdy pojawia się myśl, która często wyprzedza świadomość, rozpoczyna się proces wzajemnego rozczytywania, dokąd tym razem dojdziemy. Tak rozpoczyna się każda kolekcja. Staram się by każda z nich realizowała myśl, która w danym momencie jest moją myślą.




Motyw krezy widzę w twoich płaszczach i sukienkach już nie od dziś Jest to dla ciebie charakterystyczne.


- Dobrze się w nich czuję. Są dla mnie atrybutem, który chcę mieć przy sobie na stałe.

Mówimy o motywach XIX w., a jednak jakoś unowocześniasz swoje projekty - wprowadzasz krój architektoniczny, składasz origami z tkaniny, w sukienkach widać poszerzane, modne ostatnio ramiona. Takie podejście do szycia jest ostatnio bardzo na czasie.

- To jest dość zaskakujące, bo zawsze utrzymywałam, że nie interesują mnie trendy. Lubię tworzyć stylizowane rzeczy. Jeszcze bardziej wpisywać w nie współczesne atrybuty, tak, by czuły się dobrze w XXI w.

Nawiązując, do tego co powiedziałaś - czy można powiedzieć, że moda przemija, a styl jest wieczny?

- Nie, mnie taka myśl jest mi obca. Wydaje mi się, że nic tak naprawdę nie przemija, nie odchodzi. Po wszystko możemy sięgnąć w zupełnej dowolności, zabrać dla siebie, bez konieczności odwracania się za siebie.

Nie masz wrażenia, że historia kołem się toczy? Bo o ile jeszcze w XX w. powstawało coś nowego, to od jakiegoś czasu ciągle kręcimy się w kółko, moda jest eklektyczna, można założyć wszystko, bez poczucia obciachu.

- Swoboda odzieżowa istnieje i znam osoby, które dałyby się spalić na stosie za tę wolność. Chwała im za to! Projektując poruszamy się w kuli, z której nic nie ucieka, i która niechętnie przyjmuje do siebie nowe. Dlatego poruszanie się w modowej przestrzeni jest tak samo pyszne, jak i trudne.



Co przewidujesz w swojej letniej kolekcji?

- Od kilku miesięcy fascynują mnie słowa, teraz zajmują prawie cały mój dzień. Powstaje kolekcja ośmiu postaci, ośmiu słów, które chcę przedstawić za pomocą tkaniny. W przygotowaniu jest także performance "Słowa mówią". Będzie to multimedialna instalacja, którą chcemy przeprowadzić w Nabu. Jesteśmy w trakcie budowania wizji projektu. Realizacje planujemy w lutym. Będzie to niezwykle intensywny miesiąc, ponieważ oprócz projektu "Słowa ", zaplanowana jest sesja zdjęciowa dla Fashion Magazine. W nową kolekcję będziemy ubierać aktorkę Olgę Frycz, we współpracy ze stylistami Hanką Podrazą i Dawidem Hady. 19 lutego natomiast odbędzie się pokaz najnowszej kolekcji w Stalowych Magnoliach. Chcemy by ten miesiąc rozpoczął cykl działań eksperymentalnych, które planujemy regularnie przeprowadzać w Nabu.

Jakie słowa będą towarzyszyć letniej kolekcji?

- Słowem otwierającym cykl jest " Rozkosz". Całkiem niedawno odkryłam, że niektórzy ludzie są słowami. I tak odkryłam "Spokój", "Smutek", "Ciszę", reszta jest w drodze. W swoim Nabu przy Krowoderskiej 58 codziennie na szablonach piszę słowa. Bo one oprócz tego, że mówią, to też oczyszczają - jak się okazuje nie tylko mnie...


Na zdjęciach kolekcja "Ptaki biało czarne" Joanny Hawrot (www.joannahawrot.com). Fot. Krzysztof Hawrot, modelka: Paulina Skoczeń

16/01/2010

Be retro, ale nie tylko

Kraków z miesiąca na miesiąc jest coraz bardziej otwarty na wszelkie nowe inicjatywy modowe. Niedawno powstał tutaj pierwszy concept store, w którym nowoczesny design miesza się z modnym od dobrych kilku sezonów stylem vintage i retro.

- Mimo że nasza nazwa beRETRO nawiązuje niejako do vintage i retro, nie chciałyśmy i nie chcemy, by kojarzyła się jednoznacznie. Istnieje cała masa vintage shopów w internecie, a samo słowo vintage jest niejednokrotnie nadużywane - mówi Aga Rejman-Psujek, współwłaścicielka concept store'u przy Gołębiej. - Tutaj też co prawda można znaleźć tego typu ubrania, ale to nie wszystko. Kładziemy mocny nacisk na promowanie młodych, zdolnych ludzi, dlatego w beRETRO oprócz ubrań można nabyć fotografie, ręcznie wykonaną biżuterię i inne prace artystów.



Wszystko zaczęło się od współpracy Agi z Davą Palej w jednym z modowych portali internetowych. Wkrótce dziewczyny pomyślały o połączeniu swojej pasji z biznesem. Postanowiły sprawdzić, jak to jest w praktyce. Dotychczas świat mody odkrywały teoretycznie - poprzez rozmowy z projektantami i kontakt z użytkownikami portalu. Ale siedzenie za biurkiem je zmęczyło i chciały popracować na większym luzie, nawiązując przy okazji sporo kontaktów towarzyskich.



- Zależało nam przede wszystkim na tym, by skupić wokół siebie ludzi, którzy coś ciekawego robią, a przy okazji interesują się modą. Stąd pomysł stworzenia concept store'u. Miejsce współpracuje na stałe z Color Spotem (nowy lokal na Brackiej), gdzie odbywać się będą imprezy, warsztaty, wystawy fotografii i grafiki organizowane przy udziale sklepu - opowiadają. - Ciągle się rozwijamy, dlatego jesteśmy otwarte na współpracę w wielu różnych dziedzinach. Szukamy młodych fotografów, projektantów, stylistów, modelek, wizażystów, ludzi, którzy oprócz talentu i pasji posiadają nietuzinkową osobowość.

Właścicielki beRETRO planują co miesiąc wydawać modowy kalendarz ze zdjęciami stylizacji stworzonych z wykorzystaniem ubrań i dodatków z butiku. W sklepie w chwili obecnej można nabyć m.in. fotografie Michała Lichtańskiego, a także ubrania i dodatki autorstwa Green Establishment, LIT Fashion, Lilu, Pangei, Allure oraz Coco Mayaki.




Zdjęcia i portfolio swoich projektów można przesyłać na adres e-mailowy sklepu. - Jeśli coś nas szczególnie zainteresuje, na pewno się odezwiemy. Chcemy wybrać rzeczy, które naszym zdaniem pasują do całej idei, do nas i do ludzi, dla których to robimy. Nie chcemy, żeby trafiały do nas przypadkowe przedmioty, stąd selekcja. Wkrótce powstanie nasz sklep internetowy, dzięki czemu nasza działalność stanie się dostępna dla ludzi z całej Polski. W samym butiku prowadzona jest też wishlista, na którą można wpisać się ze swoim ubraniowym życzeniem. Postaramy się, by poszukiwana rzecz wkrótce się znalazła - zapewnia Rejman-Psujek.

08/01/2010

Mikołaj





Spory wpływ na to, jak się ubieram, ma moje miejsce zamieszkania. Mieszkam w Szkocji i tamtejszy klimat zmienił trochę mój styl - mówi Mikołaj. Jego inspiracje w większej mierze biorą się jednak z muzyki, której słucha i którą sam tworzy.

- Nie jest oczywiście tak, że widzę zdjęcie jakiegoś zespołu i chcę mieć takie same ciuchy. Chodzi o cały klimat, który wytwarza jakiś nurt w muzyce. Ostatnio zainteresowałem się bardziej sceną brooklyńską i nawet nie wiem czy muzycy tam się tak ubierają, ale wiem, że w mojej głowie wytworzył się obraz, który potem zmienia się w to, co zakładam - opowiada.

Muzyki Mikołaja możecie posłuchać tutaj. Jak zdefiniowałby swój styl?

- Jest raczej elegancki i raczej stonowany, ale trochę geekowy, z inspiracjami z amerykańskiej (nowojorskiej) sceny muzycznej i trochę od niechcenia. Lubię "narciarskie" swetry vintage, coś w rodzaju tego, który mam na sobie - opisuje.

Jedyną niezmienną rzeczą są dla niego klasyczne męskie buty w różnych modelach. - Chodzi o porządne skórzane buty z obcasem, a zwłaszcza kilka ulubionych par, które mam po dziadku - mówi. - Zastąpiły wszystkie inne trampki i adidasy. Bardziej pasują do mojego wyglądu i lepiej wyglądają z wąskimi spodniami. Tak się przyzwyczaiłem do mocnych obcasów, że w trampkach czy butach na niskiej podeszwie bolą mnie pięty - dodaje.

Ostatnio Mikołaj poluje na wysokie, skórzane sznurowane buty na obcasie, nie trafił jednak jeszcze na takie, które w pełni by mu się podobały. Co mu się w modzie nie podoba, co go irytuje, a co jest wg niego nietrafione? - Wysokie adidasy, które nagle stały się symbolem imprez a`la pow. W pewnym momencie na takie imprezy przychodziło więcej par hi-dunków niż było w okolicznych sklepach z butami. Ale może mnie to kłuje w oczy, bo takie wysokie adidasy dla mnie znaczyły coś zupełnie odmiennego: powrót do muzyki lat 80. w wykonaniu panów o wątpliwej orientacji seksualnej i z natapirowanymi włosami - uśmiecha się Mikołaj.

Kilka lat temu ubierał się zupełnie inaczej. Inspirował się wtedy głównie latami 80. i glam rockiem. - Ale to też było takie niewydarzone - komentuje. - Tak czy inaczej, hi-dunki, rurki, koszulki Motley Crue i dzikie włosy to już nie dla mnie. Przestałem też nosić koszulki z kolorowymi nadrukami i w ogóle wystrzegam się zdecydowanie mocnych kolorów.

Ewolucję swojego stylu opisuje tak: - Wyszedłem właśnie z takiego glamu, poprzez mainstreamowe indie, do trochę bardziej stonowanego, może geekowego, ale też elegantszego z racji na buty. I dużo koszul i marynarek, które noszę bardzo, bardzo często.

04/01/2010

Visual merchandiser - połączenie artysty i biznesmena

Jednym z elementów, które przesądzają o tym, czy wchodzimy do sklepu, jest jego wystrój. To już nie tylko rozkład towarów na półkach, ale też dekoracja wystawy i wnętrza dzisiaj przyciągają klienta.

Dwa lata temu Kate Moss promowała swoją kolekcję dla Top Shopu jako żywy manekin w oknie wystawowym. Podobny pomysł można było niedawno zaobserwować w witrynie jednego z butików przy ul. Floriańskiej. Na temat visual merchandisingu rozmawiamy z Moniką Harłacz, stylistką i właścicielką krakowskiego MHshowroom.

Gabriela Francuz: W jaki sposób przekuła pani zainteresowanie modą we własną firmę, zajmującą się stylizacją i visual merchandisingiem?

Monika Harłacz: Była to przede wszystkim chęć stworzenia czegoś ciekawego, miejsca do pracy kreatywnej, zmiennej, samodzielnej. Po skończeniu edukacji zaczęłam więc pierwszy etap dążenia do celu - zbieranie doświadczenia. Po krótkotrwałych epizodach związanych z pracą w modzie otrzymałam propozycję pracy jako visual merchandiser w dużej firmie odzieżowej. Dzisiaj wspominam ten czas jako szkołę życia i jednocześnie przyspieszony kurs zawodu. Informacji na temat VM było niewiele, a ja w niedługim czasie miałam zarządzać całym działem. Zabrałam się do pracy najlepiej jak umiałam. Wtedy również zaczęła się moja przygoda z uczeniem stylizacji.

W pewnym momencie stwierdziłam, że czas na zmiany i że dobrze by było popracować nad celem bardziej poważnie. Zrezygnowałam z pracy, założyłam MHshowroom i zaangażowałam się w tworzenie pierwszej szkoły visual merchandisingu w Polsce. Zaczęłam również współpracę z agencją modelek jako koordynator, gdzie pracowałam m.in. jako choreograf przy pokazach mody i jako stylista przy sesjach zdjęciowych. W międzyczasie pojawili się klienci, którzy chętnie korzystali z moich doświadczeń jako visual merchandisera. Obecnie MHshowroom to zespół ludzi, którzy stale ze mną współpracują, fotograf, stylista fryzur, wizażyści, architekci wnętrz, graficy czy nawet informatycy.


Butik Marni, projekt sybarite-uk.com, fot. Nacasa & Partners


Jakie cechy powinna mieć osoba, która chce zająć się VM?

- Na pewno chęci do pracy. To bardzo ważne. Poza tym jest cały szereg cech: z jednej strony umiejętność logicznego myślenia, obserwacji, odpowiedzialność, zaangażowanie, dobra organizacja pracy, umiejętność współpracy z innymi ludźmi i radzenie sobie z pracą pod presją czasu; z drugiej zaś strony kreatywność, twórcze inspiracje, wyobraźnia, wyczucie stylu, znajomość tendencji w modzie i wnętrzach. Uważam, że dobry kandydat do pracy jako VM to taki, który prawą nogą chodzi w chmurach, a lewą mocno stąpa po ziemi. Potrafi być artystą, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że visual musi nie tylko ładnie wyglądać, ale również sprzedawać. Bardzo ważna jest też chęć do ciągłego podnoszenia swoich kwalifikacji, szukania nowych bodźców do pracy. Nie można zapominać, że VM nie stoi w miejscu tylko zmienia się, ewoluuje, podąża za zmianami w modzie, projektowaniu wnętrz etc. I to jest w tym zawodzie najfajniejsze.

Gdzie można się szkolić w tej dziedzinie? Jakie są warunki przyjęcia do takiej szkoły?

- Najlepiej w pierwszej w Polsce szkole visual merchandisingu, którą mamy w Krakowie (Krakowskie Szkoły Artystyczne). Od tego roku w nowym budynku, gdzie mieści się profesjonalna, odpowiednio wyposażona pracownia VM. Mamy specjalnie zamówione meble, miejsce do aranżacji witryny sklepowej, szafę ubrań, pełnopostaciowe oraz krawieckie manekiny, jak również wiele elementów, które pomagają w ciekawej aranżacji VM.


ABC Manichini, Dusseldorf, 2008, fot. M. Harłacz


Dla mnie najważniejsze jest to, aby przyszli studenci liczyli się z tym, że nie jest to po prostu szkoła. Tutaj nie dostaje się gotowca, jak być dobrym merchandiserem. Tu trzeba myśleć, obserwować, wyciągać wnioski, a przede wszystkim trzeba pracować, pracować i jeszcze raz pracować. Staramy się, aby studenci jeszcze w trakcie nauki wychodzili poza mury szkoły i mieli możliwość sprawdzania się w różnych środowiskach - od second handów po aranżacje w sklepach brandowych.

Czy można mówić o jakichś tendencjach, modzie na jakiś wystrój witryny sklepowej? Co jest ostatnio modne? Czy jest to w pełni zależne od pory roku, świąt?

- Co trzy lata w Dusseldorfie odbywa się wielkie święto visual merchandisingu - targi Euroshop. Ostatnie odbyły się w 2008 roku. Myślę, że każdy, kto profesjonalnie zajmuje się visual merchandisingiem powinien zobaczyć to wydarzenie. Można nawiązać ciekawe kontakty, poznać najnowsze trendy w dziedzinie projektowania wnętrz, oświetlenia, dekoracji etc.

Visual merchandising to moda i tak jak moda zmienia się, podlega różnym tendencjom. Ostatnie z nich mówią o potrzebie cieplejszych, bardziej domowych wnętrz, o pojawianiu się takich elementów w sklepie, jak sofa, fotel, krzesło, lampka, dywan itp. Na witrynie powinniśmy uwzględnić również domowe akcenty, pokazywać pewnego rodzaju codzienność. Możemy też iść w stronę multimediów, prezentacji audio, gry świateł, dynamiki prezentacji. Nie można zapominać o kalendarzu. Pory roku, ważne wydarzenia związane z sezonem (nowa kolekcja, wyprzedaż) lub ze świętami to istotne czynniki warunkujące nasze działania. Najbardziej istotne są oczywiście święta grudniowe, atmosfera związana z tym wydarzeniem, emocje jakie można wzbudzić kolorem, zapachem, muzyką.


Butik Alberty Ferretti w Los Angeles, projekt sybarite-uk.com, fot. Jimmy Cohrssen


Czy kreatorów witryn sklepów wielkich i małych sieci obowiązują jakieś wytyczne, podstawowe reguły? Czy VM-erzy robią wszystko na własną rękę? Ktoś sprawuje nad nimi kontrolę?

- Bardzo ważne w merchandisingu jest to, aby sklepy jednej marki miały jakąś spójną konsekwencję, którą da się zauważyć zarówno na witrynach, jak i wewnątrz. Nie da się tego osiągnąć bez koordynacji działań VM. W dużych korporacjach zazwyczaj są specjalne działy, które zarządzają całym procesem visual merchandisingu. W centrali pracuje się nad inspiracjami, organizuje VM wzorcowy, przygotowuje tzw. książkę lub po prostu instrukcję, która potem służy jako baza dla visual merchandiserów pracujących w terenie. Struktura takiego działu jest zróżnicowana, zależna od wielkości marki, możliwości finansowych. W małych firmach są to pojedyncze jednostki, na których spoczywa cała odpowiedzialność za wygląd sklepów.

Jak wygląda proces przygotowania takiej wystawy? Kiedy VM zaczynają myśleć na temat nowego wystroju wystaw czy powierzchni sklepowej?

- Początek pracy nad witryną zaczyna się na długo przed jej wprowadzeniem - zazwyczaj jest to około 3-5 miesięcy wcześniej, czasem jeszcze dłużej. Nie ma określonej daty, która obowiązuje. Najpierw myślimy o inspiracjach, zbieramy materiały, ustalamy koncepcję. Potem powstają projekty i zaczynamy pracę nad zdobywaniem elementów potrzebnych do realizacji. Trzeba pamiętać o tym, że czas oczekiwania na produkcję lub sprowadzenie elementów dekoracyjnych może znacznie wydłużyć nam czas przygotowania witryny. Jeżeli chodzi o wnętrze, to wszystko zależy od organizacji pracy działu VM. Czasem jest to sezonowa książka, która powstaje na bazie wzorów w centrali, czasem są to instrukcje przygotowywane bezpośrednio po wprowadzaniu kolejnych transz kolekcji do sklepu.


Cofrad Mannequins, Dusseldorf, 2008, fot. M. Harłacz


Jakie błędy najczęściej popełniają specjaliści od VM w swojej pracy?

- Często jest to brak planu, wyraźniej koncepcji, konsekwencji, idei na pokazanie produktu. Szwankuje też kompozycja. Czasem patrzę na wystawę i każdy jej element jest jakby osobną częścią całości, kompozycja jest chaotyczna. Ale pocieszające jest to, że nasz rodzimy VM jest w fazie rozwoju. Sklepy wyglądają coraz lepiej, ciekawiej, są bardziej zadbane.

Na pewno chodzi pani po sklepach: które wystawy podobają się pani obecnie najbardziej? I dlaczego?

- Z pewnością podobają mi się marki, które mają dojrzały VM. Ciekawy, zaskakujący, dopracowany w najmniejszym detalu, zgodny z filozofią marki, konsekwentny. Do takich sklepów miło się zagląda, chętnie się wraca. Lubię pomysły proste, ale ze smakiem zrealizowane, intrygujące, z fajnym akcentem. Ważnym elementem wystaw są też dla mnie manekiny. Albo realistyczne do złudzenia przypominające człowieka, albo abstrakcyjne, intrygujące, czasem zaskakujące. Mam kilka swoich ulubionych marek, których VM bardzo przypada mi do gustu, ale jestem też otwarta na ciekawe pomysły innych. Ostatnio zachwycają mnie realizacje sklepów londyńskiego biura projektowego Sybarite. Obserwuję i szukam nowych inspiracji.


New John Nissen, Dusseldorf, 2008, fot. M. Harłacz