Skąd wziął się pomysł na RaspberryBrick? Dlaczego akurat taka nazwa?
Pomysł powstał w czasie podróży do Szkocji, a potem na Islandię. Główną inspiracją był szkocki Armstrong i Rusty Zip, nasi „bracia”, i islandzki Sputnik.
Nazwa RaspberryBrick pochodzi od nazwisk twórców tego projektu – mojego i mojej przyjaciółki, Joanny Malinowskiej – to bezpośrednia zlepka tych nazwisk.
Co to za miejsca?
Wszystkie te miejsca są vintage shopami. Kiedy odkryłem Armstronga, nie było dnia, w którym bym go nie odwiedził. Sprzedaje się tam kilty, stare kostiumy z dawnych epok. Wygląda to jak rekwizytornia z jakiegoś magicznego teatru. Rusty Zip to jego młodsza filia, można tam kupić stare płaszcze, cylindry, kapelusze – wszystko w angielskim stylu. A sputnik w Reikjawiku to miejsce łączące vintage shop z second handem – sprzedaje ubrania mniej „radykalne”.
RaspberryBrick to nie tylko vintage shop, ale również studio tatuażu, czy szkoła Bonsai. Kim są ludzie, z którymi współpracujesz?
Wymyśliliśmy z Asią Malinowską, że chcemy w Skawinie zrobić coś, co pokaże, że sprzedaż odzieży używanej niekoniecznie musi polegać na grzebaniu w koszach, nie muszą to być zapyziałe miejsca z kubłami i paniami podążającymi za klientem – zobaczyliśmy, że w świecie odbywa się to w dużo lepszy sposób. Oprócz tego jest jeszcze mój brat, BinBoy, który tak jak ja jest podróżnikiem. Pomagał razem z Małą Mi (moją siostrą) przy wykończeniu sklepu – wszystko wymyślaliśmy sami, zajmujemy się z bratem również dekorowaniem wnętrz. Jest jeszcze Melissa Thurston, która dostarcza nam fanty ze Stanów Zjednoczonych. Bonsai to moja pasja – piszę na ten temat pracę inżynierską. Czasami organizuję tutaj warsztaty tworzenia Bonsai. Jesteśmy też rekwizytornią teatru Maska – teatr to moja inna wielka pasja. Staramy się pozyskiwać ubrania również z rekwizytorni niemieckich teatrów.
W wystroju łączycie elementy kultury amerykańskiej z polskim PRL-em, a większość ubrań znajduje się w starych szafach.
Stany Zjednoczone to dla mnie jak gdyby „inna planeta”, ma coś w sobie. Wykształca się zupełnie obok. Tam wszystko jest większe, wykonane z innych materiałów. Jestem zafascynowany amerykańską jakością i stylem. Łączę to elementami z PRL-u dla żartu – są pewne relikty epoki charakterystyczne dla tego czasu, ale nie ma zbyt wiele do zaczerpnięcia, jeśli chodzi o modę. Większość ubrań znajduje się w szafach. Obawiałem się na początku, że nie będzie to zbyt funkcjonalne, ale ma to jednak swoje zalety – otwarte szafy tworzą zamknięte „zaułki”, pomysł sprawdził się.
Czy w Skawinie coś się zmieniło, odkąd otworzyliście sklep? Czy odczuwacie tutaj brak takich miejsc, zazdrościcie Krakowowi?
To dość brutalne spotkanie z rzeczywistością. Przypuszczałem, że tak będzie, ale chciałem się o tym przekonać. Są jednak tacy, którzy są stałymi gośćmi, nie tylko w charakterze klientów – chodziło nam również o samą interakcję, stworzenie miejsca, w którym można odpocząć. RaspberryBrick bywa również galerią sztuki, czasem gramy spektakle. Ale i tak Skawina jest zbyt zamknięta, oczekuje czegoś innego.
Czego chce Skawina?
Prostych, znanych schematów. Skawina chce wiedzieć, co tu się dzieje, ale nie chce oglądać nowych rzeczy, nowości. Ludzie chodzą dookoła sklepu i jest to dla nich w dalszym ciągu tajemnicze miejsce – mimo, że od otwarcia w październiku minęło już dużo czasu. To bardzo boli, bo Skawina jest nudnym miastem pod wieloma względami, mam wrażenie, że jest miastem-sypialnią dla tych, którzy pracują i spędzają większość czasu w Krakowie.
Jesteś rozczarowany?
Głównym założeniem marketingowym RaspberryBrick było zszokować i zadać zagadkę – co to jest? Dlaczego RaspberryBrick? Nie zakładaliśmy tego sklepu dla pieniędzy. Początkowo nie było żadnego informacyjnego szyldu, który mówiłby coś więcej. Nie wyobrażam sobie, żeby w Skawinie powstało coś takiego i żebym tam nie wpadł. Poszedłbym tam pierwszego dnia i obwąchał od stóp do głów. Udało mi się jednak zrealizować wszystko, co sobie założyłem, a nawet więcej, więc ciężko o rozczarowanie.
Tak, ale oprócz kiltów, czy butów kowbojskich można znaleźć tutaj sporo „normalnych” bluzek, dżinsów.
Możemy pielęgnować pewną ideę, ale nie możemy do tego ciągle dokładać pieniędzy, stąd trochę „normalnych” rzeczy. Staramy się jednak wyszukiwać ubrania dobrej jakości i markowe, ciężko dostępne – np płaszcze Burberry, kilty, bluzy Abercrombie and Fitch, kowbojki Johnny’ego Lamy, można też dostać prawdziwy kowbojski płaszcz.
Jak wygląda specyfika waszego sklepu? Na jakich zasadach działacie? Każdy związany z wami poszukiwacz ciuchów ma tutaj swoją szafę, w której wystawia na sprzedaż swoje ubrania i dodatki?
Głównymi łowcami jest nasza trójka – ja, mój brat i siostra. Współpracują z nami ludzie, którzy dostarczają ubrań z zagranicy, a także tacy, którzy chcą wystawić coś na zasadach komisu. A co do kryteriów - przestałem faworyzować swój styl, bo jest on bardzo specyficzny, nierzadko odbiegający od tego, czego inni by sobie życzyli. Z uwagi na swoją na swoją pasję lubię elementy kostiumowe. Jestem pierwszym gościem w Skawinie, który nosi szkocką kieckę.
Czy planujecie w związku z tym wszystkim, co powiedziałeś na temat Skawiny, zmianę założeń, profilu sklepu?
RaspberryBrick jest i pozostanie pewną ideą, która ma wyższe cele, mamy nadzieję, że uda nam się przyciągnąć ludzi nią zainteresowanych. Prędzej byśmy to miejsce podpalili, niż zrobili z niego zwykły ciucholand.