20/09/2009

M(ów)ish i mash

Bo na piątkowym swapie, który zapowiadałam poniżej, można było znaleźć dosłownie wszystko, tylko trzeba było się naszukać, jak w każdym szanującym się ciucholandzie. ;-) Swój "towar" wystawiali i zachwalali tacy młodzi projektanci jak Misbehave (świetne bluzy z matrioszką oraz YSL i Chanel - oczywiście prosto z paryskich butików), Wojtek Haratyk, czy Alexis and Pony. Sporo miejsca zajął też "sklep" Mulholland Drive, pierwszy krakowski Vintage Shop, którego otwarcie już niedługo - jak zdradziła jedna z właścicielek, lokal będzie mieścić się na ul. św. Katarzyny, na krakowskim Kazimierzu. W tym momencie trwają tam prace remontowe :-)
Indywidualnych "wystawców" również było sporo, frekwencja mile zaskoczyła organizatorów. Impreza "OMG, It's Yard Sale" ma odbywać się cyklicznie. Wklejam kilka zdjęć z imprezy - z góry przepraszam za jakość. Niektóre osoby możecie rozpoznać, bo gościły u mnie na blogu: chodzi o Apolonię i o Kamilę (tutaj w "Balmainowej" kurtce). Spotkałam się też i zamieniłam wreszcie kilka słów ze Styledigger.
Po raz kolejny potwierdza się teoria i utarty banał, że Kraków jest mały. :-)
Mam jedno, a może i dwa małe "ale": wiem, że trudno tego uniknąć, ale wszystkie ciuchy, jakie ze sobą przyniosłam, przesiąkły dymem z papierosów, a w najbardziej oddalonej sali światło było gorzej niż kiepskie. Może przy okazji też (trzecie "ale") dałoby się załatwić do następnego razu jakiś kawałek, albo najlepiej kilka kawałków lustra?
Fakt, że wypadło mi szkło od okularów pomijam, bo to już nie wina organizatorów - staram się być sprawiedliwa. ;-) No i, nie wiem, o co chodzi, ale nikt nie tańczył...
Zostałabym chętnie dłużej, ale byłam już strasznie zmęczona. Było bez zadęcia, fajnie.















17/09/2009

Przynieś, sprzedaj, baw się!

Ciągle kupujesz nowe ubrania, mimo że potem ich nie nosisz? A może chcesz zmienić swój styl, kupić w końcu coś odważnego, lub szukasz ubrań na sezon jesień / zima? Już niedługo nadarzy się okazja, by zwolnić w szafie trochę miejsca. Po czym oczywiście zapełnić je na nowo. :-)))

Już 18 września o 20.00, w klubie Mish Mash przy ul. Mostowej 2 odbędzie się impreza pod hasłem „OMG, It’s Yard Sale”, łącząca wydarzenie muzyczne z wyprzedażą ubrań.
- Pomysł wziął się z potrzeby i próby przekonania ludzi do mieszania odzieży używanej z nową. Mamy dużo młodych projektantów, którzy szyją do tak zwanej szuflady lub na konkursy. Nie wychodzą ze swoimi projektami do ludzi, a jeśli już, to stają się na tyle znani, że przeciętnego człowieka na ich modę po prostu nie stać. – tłumaczy Kasia Borelowska, jedna z organizatorek przedsięwzięcia.
– Za stronę muzyczną odpowiada Patryk Chilewicz, były rezydent warszawskiego Saturatora. Na imprezie zagra wrocławski kolektyw Slam Dunk. Chcemy pokazać, ze moda nie musi być droga, nie musi się kończyć na sklepach sieciówkowych. Na imprezie pojawią się tacy projektanci, jak Wojtek Haratyk, Alexis and Pony, Misbehave oraz Katarzyna Habrych.
Zasady są proste – wszystkie osoby zainteresowane sprzedażą powinny zgłosić się na adres k.borelowska@gmail.com , wpisując swoje imię lub nick, określając przy tym, ile będą potrzebować stołów. Ubrania można będzie zarówno sprzedawać, jak i wymieniać, goście imprezy określają się w tej kwestii sami. Podczas imprezy będzie możliwość bezpiecznego przechowania zakupów – tak, by uczestnicy mogli zrobić także użytek z parkietu i baru.
Organizatorzy zapraszają wszystkich tych, którzy lubią eksperymenty z modą i mają żyłkę handlowca.

12/09/2009

Charlotte

Charlotte pochodzi z Burkina Faso, przyjechała na wakacje do Polski. Na co dzień studiuje kinematografię, zajmuje się też projektowaniem ubrań - zainspirowana polskim folklorem, ma w planach stworzenie kolekcji łączącej Afrykę z Polską. Na zdjęciu ma na sobie sukienkę własnego projektu.



Zdjęcie od Gracji

Zdjęcie przysłała drogą @ Gracja ze Śląska, która była przez kilka dni na wakacjach w Krakowie. Z przyjemnością publikuję. I serdecznie dziękuję za pamięć o moim blogu nawet w takich okolicznościach! :-) Dziewczyny są niestety bezimienne, bo autorka fotografia zapomniała zapytać o imiona.

06/09/2009

03/09/2009

Englishmen in Krakow

Jakie macie pierwsze skojarzenia z Anglikami w Krakowie? Tanie piwo? Opuszczanie na Rynku Głównym spodni do połowy? Wieczory kawalerskie? Prymitywne wrzaski dobiegające z ogródków kawiarnianych?
Myślę, że oni są dowodem na to, że nie warto patrzeć na mieszkańców Wysp Brytyjskich stereotypowo ;-) Niestety nie dane mi było poznać ich imion, a na e-maile nie odpisali.



P.S. Sfotografowałam ich podczas spotkania z połową ekipy krośnieńskiego bloga SF. Podczas spaceru wymieniliśmy poglądy i porównaliśmy ulice Krakowa z Krosnem - zdaniem Cirqa (Kamila) nie ma porównania, wyjechał Krakowem zachwycony. Inna sprawa, że Kamil łapie osoby skrajnie różne od "moich" i to, co zachwyca czy ciekawi jego; na mnie lub innych mieszkańcach Krakowa nie robi już większego wrażenia ;-) Relacja ze spotkania pojawi się niebawem na ich krośnieńskim blogu SF.

01/09/2009

"Ta ostatnia niedziela...

...dzisiaj się rozstaniemy,
dzisiaj się rozejdziemy
na wieczny czas.
Ta ostatnia niedziela,
więc nie żałuj jej dla mnie,
spojrzyj czule dziś na mnie
ostatni raz."

Tak śpiewał dobre 70 lat temu Mieczysław Fogg. Dziś jego kompozycje są przypominane, odświeżane i reinterpretowane, np przez Sony BMG, które wydało płytę Cafe Fogg, czy DJ Twistera, który zremiksował "A ja sobie gram na gramofonie".
Sam Fogg, zanim rozpoczął karierę artystyczną, pracował jako... kasjer PKP. Pozostawił po sobie ponad 2000 piosenek. Podczas II wojny światowej o mały włos nie został zastrzelony przez gestapowca, któremu nie spodobały się krzepiące Polaków utwory wykonywane przez niego w warszawskiej Bodo Cafe. Po wojnie Fogg otworzył własną kawiarnię, gdzie dawał recitale. Usłyszeć było go można także w Austrii (powojenne tournee w 1947 roku) oraz w USA (1957 rok).





Fogg miał bardzo interesujący życiorys, z którym można zapoznać się bliżej tutaj. Wiąże się z nim kawał historii przez wielkie "H".

W "tą ostatnią niedzielę" sierpnia 2009 w Barbakanie odbyła się impreza organizowana przez Muzeum Historyczne Miasta Kraków. Wydarzenie to miało za zadanie promować powstające w Fabryce Schindlera muzeum wojennych losów Krakowa.
Można było obejrzeć przedwojenne zdjęcia Krakowa - mieszkańców, miejsc i budynków sprzed 70 lat, i tym samym porównać teraźniejszość z przeszłością. Były części Krakowa, które nie zmieniły się prawie wcale (okolice Pałacu Prasy i Poczty Głównej), i były też takie, których nie potrafiłam rozpoznać (skrzyżowanie ul. Lubicz z Potockiego, obecnie Westerplatte).
Co pół godziny konferansjerzy czytali autentyczne wiadomości i ogłoszenia (w tym również matrymonialne!) z lat 30. Między kolejnymi "wejściami" wiadomości posłuchać można było muzyki z tamtych lat. Wszystkim miłośnikom takiej muzyki chciałabym polecić przy okazji pewne całodobowe radio internetowe, które "specjalizuje się" w takich właśnie klimatach.
Do sedna: jednym z punktów programu imprezy był pokaz fryzur salonu L'Oreal a także pokaz mody inspirowanej latami międzywojnia, wg duetu Zemełka & Pirowska. Sukienki na wieszakach można zobaczyć tutaj. Zamieszczam kilka zdjęć z całego wydarzenia.

Hania, spotkana na imprezie. Więcej wystylizowanych na te lata ludzi nie było, a szkoda, bo liczyłam na to.



Fryzjerki podczas pracy:











Kilka zdjęć z pokazu mody:















A jeśli chodzi o wrażenia własne, czysto subiektywne: udało mi się wyłapać kilka błędów, jeśli chodzi o merytoryczną stronę tego, co usłyszałam od (fatalnie ubranej, jak na tą imprezę i w ogóle) konferansjerki. Głównie na temat mody lat 30. Np to, że jakoby w latach 30. modne były luźne sukienki z obniżoną talią - zawsze byłam przekonana, że w latach 30. z workowatych sukienek zaczęły wyłaniać się kobiece kształty, że chłopczyce były już wtedy w odwrocie - bardziej chodziło o zabawę męskim wizerunkiem spod znaku Marleny Dietrich, o błysk, glamour. Poza tym, błąd podstawowy, jeśli chodzi o fryzury - fryzura szatynki jest typowo secesyjna, suknia też zahacza o secesję - a przecież od secesji do lat 30. upłynął szmat czasu...
A propos stroju pani konferansjerki - organizatorzy mogli "zaszaleć" i poprosić obsługę o w miarę jednolity ubiór w stylu lat międzywojennych... Zabrakło mi szczegółów, pasujących detali i chociażby kawiarnianych stolików (były stoły w stylu zakopiańskim), ale może wymagam za dużo i mam fioła na punkcie detali oraz tamtych czasów. Szkoda też, że w kawiarni można było zamówić coca colę w plastikowym kubku zamiast kawy czy herbaty w porcelanie ;-)
Możliwe jednak, że na wieczornym dansingu zaległości i błędy zostały naprawione ;-)
Szkoda, że o imprezie poinformowani zostali głównie turyści i przypadkowi spacerowicze - liczyłam bardzo na stylizacje spod znaku Hani... głównie dlatego tam się pojawiłam... i się przeliczyłam. Być może innym razem, albo na innej imprezie w stylu międzywojnia.